Na życie można patrzeć z dwóch perspektyw: z perspektywy wdzięczności i docenienia tego, co mamy oraz z perspektywy braku. Mam wrażenie, że przez pryzmat tego wszystkiego, co jest teraz dostępne na świecie łatwiej nam przychodzi skupianie się na brakach i niedostatkach niż na głębokiej wdzięczności za to, co mamy, choćby to były drobne rzeczy. Jednak czuję też, że to jest droga donikąd.
Nie wiem czy zgodzicie się ze mną, ale wyrażę swoje zdanie. Patrząc na „mężów/partnerów obecnych czasów” jestem przerażona. Chłopaki gonią, wręcz pędzą, chcąc zapewnić sobie i swoim rodzinom godny byt. Pytanie moje brzmi – gdzie jest granica tej gonitwy? Bo w moim odczuciu granica się przesuwa z czasem. Nie patrzą z perspektywy „mamy już to i to, żyjemy sobie fajnie i nam to wystarczy”, tylko patrzą „ale jest świetne to nowe bmw, muszę zmienić pracę i więcej zarabiać żebyśmy mogli nim jeździć”. I w ten sposób gonienie króliczka nie ma końca. Chłopaków w domu coraz mniej widać, małżeństwa się rozpadają, a świat staje na głowie…
Ale… to nie jest domena tylko mężczyzn. U nas – kobiet – jest to mniej widoczne, ale też w wielu kwestiach tak postępujemy. Tylko że nasza kobieca natura na szczęście w wielu przypadkach nie pozwala nam się zatracić. Niemniej… Nie chodzi tylko o zatracanie się. Chodzi też o to jak patrzymy na swoje życie codziennie. Jeśli umiemy docenić to, co mamy, odnaleźć się w sytuacji, w której jesteśmy to czujemy się szczęśliwe. Bo nie zaprzątamy sobie myśli tym, „co by było gdyby”… I nie warunkujemy swojego szczęścia i spokoju ducha od czynników zewnętrznych…
Co zatem z marzeniami i ambicjami? Są jak najbardziej OK i trzeba je mieć oraz realizować, ale… nie warto robić tego żyjąc nieustannie przyszłością, ale będąc osadzoną w teraźniejszości. Będąc też wdzięczną za każde drobne działanie i krok do przodu jakie udało nam się wykonać tego dnia… To daje powera!
Czy to jest takie proste!
Nie… nie jest. Wielu z nas cieszenie się drobnymi rzeczami i wyrażanie wdzięczności przychodzi z trudem. Często też nie mamy czasu na codzienne „roztrząsanie” swojego życia. I to też jest naturalne. Myślę, że najważniejsze to ustalić sobie priorytety i cele, które są mierzalne, osiągalne i „wystarczające”. Bo nie trzeba mieć wszystkiego, żeby być szczęśliwym człowiekiem. Nie trzeba spełniać wszystkich marzeń, by osiągnąć satysfakcję. Warto jednak doceniać wszystko, co dobrego przynosi każdy dzień. To pomaga wzrastać bardziej niż jakiekolwiek wyzwanie zmiany życia w „30 dni” 😉
ja chyba też jestem takim ‚pesymistycznym’ obserwatorem życia…