MACIERZYŃSTWO, ROZWÓJ

Skomunikować się ze sobą.

Życie ma swoje sposoby nauczenia nas czegoś ważnego. Jeśli zbaczamy ze swojej drogi, bądź brniemy w kierunku tego, co nie jest dla nas dobre, często wydarza się coś, co w mniej lub bardziej oczywisty sposób mówi nam „przyjrzyj się swojemu życiu, zweryfikuj i wyciągnij wnioski.”

Właśnie tak stało się w moim przypadku, kiedy w marcu 2020 roku, będąc w 37dmym tygodniu ciąży trafiłam do szpitala. Stało się to z dnia na dzień. Nie byliśmy na to w ogóle przygotowani. Rozkręcała się pandemia, zaczął się pierwszy lockdown. Nikt nie mógł przyjechać nam pomóc. Mój Mąż został w domu z dwiema córeczkami, a ja spakowałam torbę i pojechałam do szpitala z wyrokiem „cesarki”, której bardzo nie chciałam, ale z drugiej strony wiedziałam, że zdrowie dzidziusia jest priorytetem.

Lekarz prowadzący, kierując mnie do szpitala powiedział, że prawdopodobnie w ciągu 3 dni będą rozwiązywać ciążę, bo „wysiada mi łożysko, a dziecko przestało rosnąć”, toteż sytuacja jest poważna. Było mi bardzo ciężko. Czułam się przytłoczona tym, co się stało i bardzo ciążyło mi rozstanie z dziewczynkami. Miałam nadzieję, że w szpitalu będę krótko, ale wiedziałam, że spędzę tam minimum 6-7 dni. Na początku nie umiałam się z tym pogodzić. Pytałam lekarzy trzy razy dziennie czy już coś wiadomo, czy wiedzą kiedy zrobią mi cesarskie cięcie i czekałam na to, jak na zbawienie. Sytuacja zaczęła się zmieniać po trzech dniach, kiedy usg wykazało, że dziecko zaczęło rosnąć, poprawiły się przepływy. Wtedy na pytanie czy mogłabym jednak urodzić naturalnie lekarze odpowiedzieli, że nie wykluczają już takiej możliwości. Z jednej strony bardzo się ucieszyłam, a z drugiej byłam przerażona wizją dłuższego pobytu w szpitalu, bo o wyjściu nie było mowy. Bałam się, że będę musiała leżeć aż do terminu porodu, czyli blisko trzy tygodnie. I tęskniłam za dziewczynkami. Brakowało mi domu.

Jednocześnie w szpitalu miałam okazję (i przymus) leżeć, spać, odpoczywać. Mogłam czytać, słuchać audiobooków, medytować, słuchać muzyki, relaksować się do woli, choć był to również trudny czas, bo byłam zupełnie odcięta od rodziny i bliskich. W tym czasie odwiedziny w szpitalach były zakazane. Nikt z zewnątrz nie mógł wejść na oddział. O rodzinnym porodzie też można było zapomnieć. Byłam tam więc sama. Ale dane mi było paradoksalnie pobyć w ciszy, samej ze sobą. Tego nie mogłam doświadczyć w domu, gdzie dwójka maluchów non stop wymagała opieki.

I zaczęła dziać się magia, z dnia na dzień dzidziuś przybierał na wadze, po tygodniu wszystkie parametry ciąży były już bardzo dobre. Wizja cesarskiego cięcia przestawała być aktualna, ale wciąż musiałam leżeć w szpitalu. Mijały kolejne dni, a ja stawałam się coraz bardziej spokojna, wypoczęta, wyciszona i pogodzona z sytuacją, która mnie spotkała. Paradoksalnie budziła się we mnie wdzięczność, za ten czas, który dostałam tylko dla siebie i dla mojego dzidziusia. Bo w trzeciej ciąży nie było mi dane za dużo głaskać brzuszka, a już w ogóle mówić do niego. Byłam w domu sama z dwiema córeczkami, Mąż dużo wyjeżdżał i nikt nam nie pomagał. To było dla mnie duże wyzwanie i z perspektywy czasu wiem, że po prostu przeforsowałam się. Trzeba o siebie dbać, będąc w ciąży, to nie jest ściema!

Po dwóch tygodniach pobytu w szpitalu na kolejnym usg lekarze odnotowali wzrost dziecka niemal o 700g. Parametry ciąży były wzorcowe. Byli w szoku, ja także. Przy czym nie podawano mi żadnych leków, witamin. Stało się to samoistnie. Myślę, że dzięki odpoczynkowi i dużej ilości snu. Usłyszałam wtedy, że wychodzę dziś do domu. To był poniedziałek, termin porodu miałam na piątek. Oczywiście miałam na siebie uważać, odpoczywać, dużo spać, ale mogłam wrócić do domu na tych kilka dni przed terminem porodu i mogłam rodzić naturalnie! Bardzo się cieszyłam, bardzo!

Poród rozpoczął się około godz. 22 dzień po terminie. 30 minut po północy Synek był już ze mną. Urodził się siłami natury – w niedzielę wielkanocną. Święta przyszło mi spędzić w szpitalu, ale nie buntowałam się już. Zaufałam ponownie życiu, przyjęłam ze spokojem to, co przyniosło i czekałam na kolejny powrót do domu, wdzięczna za czas, który pozwolił mi skomunikować się ze sobą…

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s