Kiedyś w jakiejś książce przeczytałam żeby każdego dnia uczyć się czegoś nowego, choćby kilku nowych słów języka obcego. Autor pisał, że takie ćwiczenie bardzo rozwija nasz mózg i wzmaga kreatywność.
Od kilku tygodni pracuję intensywnie nad rozwojem w naszej pasiece, jednak od strony marketingowo-sprzedażowej. Marketingiem zaczęłam zajmować się jeszcze „w tamtym życiu”, czyli zanim zostałam mamą. Kilka lat przerwy nie zgasiło we mnie tego ognia, który czuję dzięki pasji, jaką jest dla mnie marketing. Szczerze przyznam, że byłam ciekawa czy wracając do aktywności zawodowej będzie mnie ciągnęło do pracy w marketingu, czy stwierdzę, że to nie było to. Coż… chyba jednak było.
Ogień się pali, a ja stanęłam przed ogromnym wyzwaniem powrotu „na rynek”, który bardzo dynamicznie się zmienia. Ponad to, nie pracowałam nigdy na rynku produktów spożywczych, także wyzwań mam przed sobą co nie miara.
Właśnie dlatego przypomniała mi się ta książka (choć tytułu i autora nie pamiętam). Przez ostatnie tygodnie uczę się tyle, że głowa mi puchnie. I nie o sam marketing chodzi. Inaczej jest pracować jako marketingowiec dla kogoś, a inaczej działa się „na swoim”, gdzie tak naprawdę trzeba zrobić dużo więcej. Jest to męczące, ale też satysfakcjonujące.
Jednak, zmierzając do meritum… Śmiem twierdzić, że uczenie się nowych rzeczy nie tylko rozwija nasz mózg, ale też dodaje wiary w siebie i uczy wytrwałości. Żeby nauczyć się czegoś samemu, od podstaw, trzeba dużo pracy i czasu. W dzisiejszych czasach, kiedy chcielibyśmy mieć wszystko „na już”, uczenie się nowych rzeczy jest też pewnego rodzaju lekcją pokory. Trzeba poczekać, być cierpliwym i wytrwałym kiedy sto razy nie wychodzi, ale jak już wyjdzie to jest tyle radości, że serce rośnie. I duma, i satysfakcja i skrzydła rosną… i to nie za sprawą red bulla 😉 A za sprawą zaufania we własny potencjał i wiary w swoje możliwości.
Pięknych wzlotów Wam życzę!