I żyli długo i szczęśliwie… Ale tylko w bajce, bo nasza rzeczywistość układa się często inaczej. Bywa, że przestajemy się kochać. Bywa, że przestajemy się dogadywać. Bywa, że zaczyna być więcej między nami różnic niż zbliżeń. Bywa, że oddalamy się od siebie z biegiem czasu. Bywa też, że się zwyczajnie pomylimy. Tyle powodów, ile par. Niemniej jednak rozstanie za każdym razem wywołuje emocjonalną burzę u obydwóch stron, czasami siejąc spustoszenie.
Decyzja o rozstaniu nigdy nie jest prosta i nigdy nie przychodzi z łatwością. Moim zdaniem jednak rozstajemy się ze sobą często jeszcze zanim dojdzie do ostatecznej konfrontacji. Gdzieś w głębi duszy dużo wcześniej wiemy, że chcemy odejść i tak naprawdę odchodzimy od tej drugiej osoby w momencie, kiedy sami przed sobą mówimy: „odchodzę”. Potem to już tylko kwestia czasu, kiedy ta sytuacja zaistnieje w rzeczywistości, w której żyjemy. Jak zawsze wszystko zaczyna się w nas.
– BY ROZSTAĆ SIĘ PO LUDZKU –
Co jest według mnie najważniejsze, gdy już dochodzi do rozstania? Nie to, jak się ludzie dogadają co do majątku, dzieci czy innych kwestii ich wspólnego życia, ale to jak się rozstają. Bo widzisz, to co obserwuję w otaczającym mnie świecie wywołuje gęsią skórkę. Ludzie, którzy jeszcze niedawno żyli ze sobą pod jednym dachem zachowują się względem siebie jakby walczyli z najgorszym wrogiem. Pojawiają się często nienawiść, agresja, brutalność, nie wspominając nawet o braku szacunku czy poszanowania dla godności drugiej strony. Oczywiście nie zawsze tak to wygląda, ale niestety zdarza się nagminnie. W obliczu rozstania ludzie często przyjmują postać, której nigdy byśmy się po nich nie spodziewali. Empatia, próba wzajemnego zrozumienia powodów i oczekiwań, ustalenia rozsądnych warunków mają szansę zaistnieć w obliczu rozstania niezwykle rzadko. Ustępują raczej miejsca wojnie, wzajemnym oskarżeniom i przerzucaniu argumentów kto jest bardziej czy mniej winny. Ale zapominamy, że w związku byliśmy przecież we dwoje. Zwykle, powtarzam zwykle, wina znajduje się jednak pośrodku, choć nie zobaczy tego żadna z zaangażowanych stron. Bowiem w moim przekonaniu czynniki, które prowadzą do rozstania nie pojawiają się nagle, wszystko zaczyna się dużo, dużo wcześniej, czasami jeszcze zanim padnie „sakramentalne tak”.
Podczas jednego z naszych spotkań przy kawie moja przyjaciółka słusznie zauważyła, że ludzie przed wejściem w poważny związek powinni ustalić ze sobą wprost i konkretnie dwie kluczowe kwestie. Po pierwsze dzieci: czy chcą je mieć oraz kiedy, a po drugie jak wyobrażają sobie kwestie mieszkania, to znaczy czy będą mieszkać sami, czy z rodzicami którejś z osób. Bardzo dużo w tym racji, bo z tego co obserwuję właśnie te dwie kwestie często są powodem konfliktów, równie często trwających długo i męczących obydwie strony. Stąd też wniosek, że warto, naprawdę warto, jasno i konkretnie ze sobą rozmawiać jeszcze na początku związku, choć wtedy wydaje się, że jest jeszcze na to czas, ale tego czasu już później wcale nie będzie, później będzie się już tylko działo.
– DLACZEGO? –
Bywa, że wchodząc w związek z drugim człowiekiem mamy lub zaczynamy z biegiem czasu mieć wobec niego oczekiwania. I super, gdy spotkamy się z pozytywną odpowiedzią drugiej osoby, która chętna będzie się dostosować. Bywa jednak tak, że druga strona nie chce lub nie może spełnić naszych oczekiwań, gdyż mogą być one dla niej zbyt trudne lub przekraczają w jakikolwiek sposób granice tego człowieka. Wówczas spotyka nas odmowa, a w następstwie – rozczarowanie. W istocie nie ma nic złego w tym, że nie chcemy spełnić czyichś oczekiwań, gdy nam to nie odpowiada. W tym miejscu nasuwa mi się konkluzja, że niespełnione oczekiwania są jednym z podstawowych powodów rozpadu związków, bo rozczarowanie, żal czy nawet gniew nie zasilają relacji, a ją zatruwają.
Z tego miejsca płynnie możemy przejść do kolejnego częstego powodu rozstań, a mianowicie do braku akceptacji. Dużo się obecnie mówi o akceptowaniu siebie takim, jakim się jest, ale zaakceptowanie drugiego człowieka całego jak leci, to już zupełnie inna bajka. Rzekłabym, że to niezwykle trudna i wymagająca umiejętność. Widzieć w kimś jego wady i przyjmować go tak po prostu. Akceptować zachowania, które nie są złe, ale tak nas cholernie irytują… A jednak, myślę, że aby ludzie mogli rozwijać się w relacji muszą siebie akceptować, czyli dawać drugiej osobie prawo do bycia taką, jaką jest – bez oczekiwania zmiany, bez narzucania zmiany.
Kolejnym powodem, który stoi za wieloma rozstaniami jest nieumiejętność mówienia „nie”, głównie ze strachu przed odrzuceniem. Dotyczy zwłaszcza kobiet – niestety. Boimy się odmawiać, bo chcemy zasłużyć na czyjąś akceptację, na czyjąś miłość. Ale nie tędy droga. Właściwa droga znajduje się tam, gdzie nasze „nie” może być swobodnie wypowiedziane i spotyka się z akceptacją – niezależnie od tego czy drugiej osobie podoba się nasza odmowa czy nie. Jeśli relacja jest prawdziwa, dobra, pełna zaufania i wzajemnego szacunku „nie” będzie zawsze słyszane i zrozumiane.
Tym, co staje się przyczyną rozstań jest też paradoksalnie nasz rozwój. Głównie z tego powodu zakończył się jeden z poważnych związków w moim życiu. Stało się to na studiach. Ja wybrałam ścieżkę studiów zaocznych, bo chciałam pracować i się usamodzielnić. Mój luby poszedł na studia dzienne. I choć jego ścieżka była ambitna i wymagająca, po niespełna roku okazało się, że zaczynamy się rozmijać w wielu życiowych kwestiach, choć dotąd było nam po drodze. Ja pracując i studiując jednocześnie otwierałam swoją głowę na świat w bardzo szybkim tempie, poznawałam wielu ludzi, doświadczałam znacznie więcej. On siedział w książkach i nie bardzo wiedział co ma ze sobą zrobić. Niekoniecznie odpowiadało mu też, że zmieniają się moje życiowe priorytety i poszerzają horyzonty, bo tego nie rozumiał, więc zaczynały się jakieś dziwne spięcia. W ten oto sposób udało nam się przetrwać jeszcze jeden niecały rok, a potem wszystko się rozpadło. Znaleźliśmy się w dwóch zupełnie innych punktach swojego życia. Przestaliśmy się rozumieć, a nasze drogi musiały się rozejść.
Ostatnim z serii kluczowych powodów, które prowadzą do rozpadu związku – oczywiście według mnie – są zbyt duże różnice w podejściu do codziennych spraw, które bagatelizujemy na etapie zakochania, a które na późniejszym etapie rozwoju związku nie dają nam spokoju. Jack Canfield w swojej książce „Zasady Canfielda…” pisze o tzw. żółtych alarmach. I choć tematyka książki związków nie dotyczy, to żółte alarmy zdecydowanie zdarzają się także w życiu zakochanych. Chodzi o pewne sytuacje czy zdarzenia, które sprawiają, że czujemy, że coś jest nie tak, coś nam nie pasuje, coś nas niepokoi. Nie wiemy skąd ten sygnał pochodzi, ale to jest taki silny impuls, który pojawia się i człowiek po prostu wie, że to jest nie bez znaczenia. To są właśnie żółte alarmy. Cała sztuka polega na tym, by ich nie bagatelizować. Nie twierdzę, że trzeba od razu rezygnować z bycia ze sobą, ale warto pracować od początku nad tym, co nie daje nam spokoju, co nas zasmuca, co nas rani lub niepokoi.
– STRACH I BRAK WIARY –
Decyzja o rozstaniu nigdy nie jest łatwa, ale są sytuacje, gdy właśnie ta decyzja jest tą dobrą. Mimo wszystko zdarza się, że trwamy w relacji, która nam sie służy. Dlaczego?
W moim odczuciu przede wszystkim ze strachu. Lepiej jest tkwić w bezpiecznym, znajomym bagienku niż wyruszyć w nieznane. Tak już mamy. Tak „dba” o nas mózg. Jednak cóż, czasami najlepszym rozwiązaniem jest opuścić bagienko i iść, mimo strachu, bo nieznane wcale nie musi być jednocześnie niebezpieczne.
Drugim powodem tkwienia w niesłużącej nam relacji jest brak wiary w siebie. To zdarza się zwłaszcza w toksycznych relacjach, ale nawet w tych dobrych też trudno znaleźć w sobie wiarę we własne i tylko własne siły i odejść, stanąć tylko na własnych nogach – zwłaszcza, gdy w dużej mierze wiązały nas z drugą osobą finanse. Nie zawsze da się tak po prostu odejść, gdy łączyło nas wiele z drugą osobą.
– IŚĆ DALEJ –
Gdy już klamka zapadła i doszło do rozstania ważne jest, by dać sobie czas i znaleźć swoją nową drogę. Czas jest nam potrzebny nie tylko po to, by zagoić rany, ale także po to, by wyciągnąć wnioski i co najważniejsze, by znów zaprzyjaźnić się ze sobą, by odkryć siebie na nowo, by pobyć tylko ze sobą. Bo wejście w kolejną relację obarczone jest sporym ryzykiem jeśli nie spróbujemy zrozumieć doświadczeń, które stały się naszym udziałem.
Warto także zostawić nieudaną relację za sobą, nie nosić w sobie urazy, nie próbować na siłę zlepiać czegoś, czego nie da się zlepić. Skupić się na perspektywach, nie na tym, co zawiodło. Ale jednocześnie pozwolić sobie przecierpieć to, co nas boli, wypłakać się, posmucić, pokrzyczeć, cokolwiek potrzebujemy. Obdarzyć siebie dobrem i miłością. Bo tylko w ten sposób możemy sobie pomóc wrócić do siebie, do miejsca, gdzie wszystko się zaczyna.