Przeczytałam naprawdę sporo książek z zakresu rozwoju osobistego – nie wszystkie wnosiły coś wartościowego do mojego życia. Niemal każda z nich wymagała wykonywania oferowanych zadań, które miały na celu poprowadzenie czytelnika w obranym przez niego kierunku. Spośród wszystkich tych ćwiczeń w moim życiu realne zastosowanie znalazły trzy, które naprawdę dużo zmieniły i wciąż zmieniają.
Numer 1
Poranne strony – propozycja Julii Cameron z książki „Droga Artysty”.
Ćwiczenie polega na zapisywaniu każdego ranka trzech stron wszelkich myśli, które kołaczą nam się po głowie. Nie musi być składnie ani stylistycznie, ma być bardzo od szczerze. Pisałam przez kilka miesięcy, codziennie niezależnie od okoliczności zewnętrznych – zmieniło się bardzo dużo. Tym, co jednak cieszyło mnie najbardziej był fakt, że znalazłam najfajniejszy dla mnie sposób na konfrontację z samą sobą – ze swoimi zmartwieniami, ze swoim wewnętrznym krytykiem, ze swoim strachem, ze swoimi bolączkami. Dzięki temu ćwiczeniu wypracowałam najgłębszą przemianę wewnętrzną.
Numer 2
Gdyby został Ci tylko rok – propozycja ćwiczenia, a raczej sposobu myślenia, którą zaczerpnęłam z książki Jacka Walkiewicza „Pełna moc możliwości”.
Wydaje się bardzo proste, w rzeczywistości jest jednak inaczej. Metoda ta zakłada planowanie życia w skali roku tak, jakby miał być to ostatni rok naszego życia. Chodzi o wzbudzenie wewnętrznej motywacji i zaprzestanie odwlekania realizacji planów, które są dla nas bardzo istotne, ale z jakichś powodów (których zwykle znajdzie się przynajmniej kilka) odkładamy ich realizację na przyszłość… Wciąż się tego uczę.
Numer 3
Zapisywanie celów – to propozycja powtarzająca się w niemal każdej pozycji książkowej z dziedziny rozwoju osobistego.
Nie warto lekceważyć tego zadania. Dlaczego? Dlatego, że to co zapisane ma większą moc. Podam bardzo prosty przykład. Niejednokrotnie mieliśmy z mężem fajne pomysły na spędzanie rodzinnego weekendu lub na krótkie wyjazdy, ale… kiedy przyszło nam gdzieś się wybrać pół dnia zastanawialiśmy się gdzie by tu pojechać… Do czasu aż pewnego dnia mój mąż wywiesił na lodówce małą karteczkę i zapisał kilka najczęściej wspominanych przez nas celów podróży. Potem dodawaliśmy kolejne, ale też jak bardzo szybko się okazało wykreślaliśmy te już zrealizowane – i to jeden po drugim. Nie twierdzę, że te niezapisane cele nigdy nie doczekają się realizacji, ale na pewno zapisanie sobie kilku priorytetów nastawia nas bardziej bojowo do ich realizacji.
Jeżeli któreś z tych ćwiczeń zwróciło Twoją uwagę – polecam spróbować. Ja stosuję je do dziś – z różną intensywnością i w zależności od potrzeb. Czasami dokonuję rewolucji, a czasami skupiam się na małych, codziennych celach. Ważne, że idę naprzód.