W mediach sporo mówi się o przemocy wobec kobiet. Nie ma chyba tygodnia byśmy nie słyszeli o jakimś okrutnym pobiciu (niestety!). Większość informacji, które do nas docierają traktuje jednak o kobietach młodych, które zajmują się swoimi niedorosłymi jeszcze dziećmi. W ciągu ostatnich lat kwestie przemocy domowej są dość intensywnie nagłaśniane, co sprawia, że wielu kobietom udaje się zmienić swoje życie i wyrwać spod panowania oprawcy. A jak to wygląda w przypadku kobiet starszych? Takich, które od dziesiątek lat żyją w związku ze swoim mężem-prześladowcą…
Znam historię takiej kobiety. Ma ona obecnie 69 lat i większość życia spędziła u boku mężczyzny, który znęcał się nad nią w przeszłości i wciąż się nad nią znęca. Tak, nawet dziś, kiedy oboje są schorowanymi, starszymi ludźmi… Pobicia, podduszanie, zastraszanie, wymuszenia na tle seksualnym, codzienne mieszanie z błotem kobiety, która jednocześnie opiekuje się tym chorym i niepełnosprawnym mężczyzną.
Ludzie ci wychowali razem czworo dzieci, których losy także nie są proste. Tylko jedno z nich jest w związku małżeńskim. Małżeństwa pozostałej trójki rozpadały się prędzej czy później. Z tych małżeństw wyrosły dzieci, które także nie miały najlepszych wzorców rodzinnych.
W wielu kampaniach dotyczących przemocy wobec kobiet często zaznacza się wpływ toksycznych relacji na dzieci. Z tego jednak, co pokazuje ten przykład, wpływ ten sięga nawet następnego pokolenia. Oczywiście, że nie zawsze musi tak być. Każdy z nas jest inny i każdy inaczej poradzi sobie w życiu, ale chcę Ci powiedzieć, że przemoc może mieć swoje skutki znacznie dalej, niż jesteśmy w stanie dostrzec.
Dlaczego ta kobieta nie odeszła i pewnie już nigdy nie odejdzie? Dlatego, że czasy w których składała przysięgę małżeńską były zupełnie inne niż te dzisiaj. Biorąc pod uwagę kwestię jej religijności śmiem przypuszczać, że ta przysięga ma dla niej także ogromną wartość. „Na dobre i na złe.” Tylko czy warto było poświęcić dobro swoje i dzieci w imię przysięgi złożonej niewłaściwemu człowiekowi?
Możesz się zastanawiać dlaczego dzieci tej kobiety godzą się na tą sytuację? Przecież wiedzą, co działo się za zamkniętymi drzwiami ich domu… No i w tym miejscu dzieje się coś, co trudno zrozumieć, a o czym więcej mógliby powiedzieć psychologowie. Po jednej z ostrzejszych akcji minionego roku mężczyzna znalazł się w szpitalu psychiatrycznym. Kiedy to się stało wszystkie dzieci głęboko mu współczuły – powiem więcej – oni czuli się współwinni „nieszczęścia” ojca. Sytuacja ta wyglądała podobnie w przypadku żony. Pomimo strachu i niekończących się gróźb przyjęła męża ponownie pod wspólny dach.
Niezrozumiałe jest dla mnie także działanie zarówno policji jak i szpitala psychiatrycznego. Mężczyzna spędził tam około trzech tygodni, po czym opuścił mury szpitala. Bez konsekwencji, bez terapii. Jakby został uleczony… Pokrzywdzona kobieta także nie otrzymała żadnej pomocy i nawet przez myśl jej nie przeszło, by gdzieś się po nią zwrócić, bo tak jak wspomniałam – czuła się winna, że w ogóle do takiej sytuacji doszło…
Mechanizmy psychologiczne pojawiające się w relacji „kat-ofiara” są bardzo skomplikowane. Nie jestem władna wyjaśnienia ich, ale określenie tego zjawiska jako „współuzależnienie” to w tym przypadku za mało. Coraz więcej ofiar przemocy domowej samodzielnie sięga po pomoc, ale martwi mnie los tych, które nie potrafią – z różnych powodów. I w tym miejscu brakuje wsparcia zewnętrznego. Jedna sprawa to kampanie mówiące kobietom „możesz, poradzisz sobie”, a druga sprawa to konkretna pomoc psychologiczna oferowana w takiej sytuacji kobietom pokrzywdzonym, której w moim odczuciu brakuje, a jeżeli już jest, to droga skorzystania z niej jest zbyt długa, by mogła być skuteczna .
W związku z tą bardzo smutną historią nasuwa mi się jedna, kluczowa refleksja. Nasze życie nie zmienia się samo!!! W bardzo wielu przypadkach tylko konkretne decyzje mogą je realnie zmienić. Decyzje, które są mocno osadzone w potrzebie zmiany. I jeśli mówimy do kobiet, będących ofiarami przemocy „możesz odejść, dasz sobie radę” to warto też dodać „tylko Ty możesz zmienić swoje życie”, „to od Ciebie zależy, co wybierasz”. Bo odpowiedzialność za moje życie spoczywa tylko na moich barkach. Jakkolwiek to niekomfortowe, to jednak bardzo prawdziwe.
Kiedyś przeczytałam na pewnym forum komentarz jednej z kobiet:
„kobieta, która pozwala się bić i szmacić najzwyczajniej nie szanuje siebie”.
Co jest według mnie bardzo niezrozumianym i nieprzemyślanym stwierdzeniem. Zgadzam się ze wszystkim co jest tutaj napisane. Dodam jednak też od siebie, że wiele kobiet w toksycznych związkach są niestety od mężczyzn zależne. Kiedy pojawiają się dzieci mają związane ręce. Brak oparcia w nikim i brak uzyskanej pomocy od kogokolwiek też nie ułatwia sprawy. Wszystko to wpływa na to, że się godzą być tak pomiatane. Po pierwsze dzieci, po drugie nie ma dokąd się uciec. Są też takie, które dzięki dzieciom właśnie się wyrwały z takiego toksycznego piekła – i ja do takich należę. Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do siebie.
W moim odczuciu takie komentarze piszą osoby, które nie spotkały się z tematem przemocy domowej w bliższym ani dalszym otoczeniu. Nikt z nas nie ma prawa oceniać krzywdzonych kobiet, bo nie mamy pojęcia co myślą i czują. I zgadzam się z Tobą, że kobiety te są bardzo często zależne od swoich oprawców, a wsparcie zewnętrzne oferowane w Polsce jest wciąż bardzo mizerne, nie wspomnę o wsparciu finansowym ze strony państwa. Zupełnie inaczej sytuacja wygląda w krajach Europy Zachodniej, gdzie w moim odczuciu kobiety nie są tak mocno ekonomicznie przywiązane do swoich partnerów, gdyż dzięki finansowym systemom wsparcia zewnętrznego są w stanie zapewnić sobie i dzieciom godny byt, a przynajmniej możliwość odejścia od mężczyzny, który je krzywdzi, bez strachu, że wylądują pod mostem.
Dokładnie!
Kiedy słyszę, że ofiara jest „sama sobie winna” szlag mnie trafia, ciśnienie podnosi a nóż w kieszeni otwiera. Czytam takich „mądrych” (najczęściej facetów, którzy nigdy nie byli w toksycznej relacji) czuję się, jakby ktoś mi zafundował podwójne espresso. I uderzył w twarz. To nigdy nie jest wina ofiary. Nigdy. Już nie wspominając o tym, że przemoc nigdy nie zaczyna się od lania. Nie. Najpierw przemocowiec uzależnia od siebie psychicznie i fizycznie, izoluje ofiarę od otoczenia, by nie miała dokąd uciec. A dopiero potem zaczyna bić, od czasu do czasu okazując skruchę i błagając o wybaczenie (wraz z sugestią, że ona „sama się prosiła”, bo przecież on biedny zestresowany taki a ona go wkurzyła, spóźniając się z obiadem…). Przemoc nie wynika z „prowokacji” tylko z relacji władzy i błędnego przekonania, że coś się „należy”. Obiad na stole. Seks na życzenie. Bo ona ma „obowiązek” a jak się nie wywiązuje, musi być kara. Tylko, że jest to błędne zupełnie przekonanie. Nic się nikomu nie „należy”. A nawet jeśli umówiliśmy się, że ja będę gotować a się nie wywiążę – to może być przyczyna rozmowy, nawet kłótni, lecz nie przemocy, tego wyrazu słabości i bezradności.