– Chcesz dostać lanie, tak jak ostatnio!!!? – powiedziała mocno podniesionym głosem mama 3-latka w holu bawialni. Dziecko nie chciało wyjść ani się ubrać, co wzburzyło krew w żyłach matki. Szczerze mówiąc, wiem jak trudno czasami dogadać się z dzieckiem, ale też w toku mojego macierzyńskiego stażu nauczyłam się wielu takim sytuacjom zapobiegać. Co by nie było, nie rozumiem i nie akceptuję przemocy wobec dzieci!
Jeden z kolegów mojego męża – tata trójki dzieci – powiedział nam kiedyś, że nadejdzie taki moment, że klaps stanie się faktem. Nie mówię tu o wielkim laniu, ale o „niegroźnym” klapsie. Wiesz co, myślę, że do takiego momentu dotarłam już kilkukrotnie. Gotowała mi się krew, czułam się bezradna wobec zachowania dziecka i NIE ZDECYDOWAŁAM SIĘ NA KLAPSA!
Nie ma we mnie na to zgody! Zamiast tego zwykle przestaję na chwilę robić cokolwiek, biorę głęboki oddech i staram się wymyślić sposób, by dziecko zechciało współpracować. Jeśli nie da się z Iskierką rozmawiać, bo płacze albo krzyczy, pozwalam jej się wypłakać, przytulam i dopiero potem tłumaczę. W naszym wypadku zwykle brak jakiejkolwiek reakcji z mojej strony skupia uwagę Iskierki na tym, co się ze mną dzieje i zaczynamy rozmawiać.
Szczerze – nie zrozumiem żadnych argumentów za biciem dzieci. Klaps czy lanie są oznaką naszej rodzicielskiej słabości, którą… boimy się sami sobie okazać. Którą wypieramy i którą społecznie negujemy.
„Rodzic nie może okazać słabości, bo dziecko wejdzie mu na głowę.” „Rodzic powinien zawsze sobie poradzić ze swoim dzieckiem.” Sama mam takie myśli czasami z tyłu głowy, ale przyglądam się wszystkiemu uważnie – swoim reakcjom, swoim rodzicielskim słabościom, swojej bezradności, czasem nawet niewiedzy jak rozmawiać czy co zrobić w danej sytuacji. Pozwalam samej sobie przyznać się do tego i to bardzo mi pomaga. Nie jestem rodzicem ze stali. Jestem rodzicem z krwi i kości. Mam prawo nie wiedzieć i mam prawo czuć się bezradna, ale nie mogę w takiej sytuacji spuścić dziecku lania, bo to nie rozwiąże problemu – mojego problemu.
Dzieci są dziećmi, bywają nieposłuszne, agresywne, wybuchowe, impulsywne, czasami nie rozumieją co do nich mówimy, ale to są nasze dzieci!!! Mali ludzie, którym świadomie daliśmy życie.
Jeśli karą dla dziecka jest lanie, bo nie słucha i wrzeszczy to może dorosłym, którzy równie często nie słuchają albo nie wykonują poleceń też należy spuścić łomot? Może to skłoni ich do posłuszeństwa?
Czy to ludzkie? Nie! Bo w świecie dorosłych staramy się komunikować bez przemocy, uczymy się asertywności jeśli nie chcemy, by ktoś wszedł nam na głowę, budujemy relacje z innymi dorosłymi, by żyło nam się lepiej. Dlaczego zatem niektórzy dorośli nie stosują tych samych metod wobec dzieci? Czy dziecko nie jest człowiekiem? Czy jest bytem podrzędnym, wobec którego użycie siły jest w jakikolwiek sposób uzasadnione?
Niejednokrotnie zastanawiałam się kim stałabym się dla Iskierki po uderzeniu jej? Czy wciąż czułaby się tak bezpiecznie i dobrze? Czy jej zaufanie do mnie wciąż byłoby tak bezgraniczne? Pomimo, że bardzo trudno mi zrozumieć, co ona sobie myśli i czuje, starałam się to sobie wyobrazić. I przerażał mnie fakt, że mogłabym zaburzyć choćby najmniejszy element naszej pełnej miłości relacji.
Iskierka nie jest aniołkiem, oj nie… Uporu ma za nas dwoje. Nie brakuje jej też konsekwencji w wierceniu dziury w brzuchu 😉 Nie raz daje mi w kość. Nie zawsze wykonuje moje prośby. Nie zawsze słucha. Nie zawsze… Ale tak to już jest.
Decydując się na rodzicielstwo trzeba mieć to na uwadze… I naprawdę warto doskonalić się w roli rodzica. Nie zawsze stosuję książkowe rozwiązania czy metody, ale… z każdej książki, którą przeczytałam udało mi się wziąć coś dla siebie, nauczyć się czegoś przydatnego.
I na koniec jeszcze jedna refleksja, z którą chcę Ciebie Drogi Czytelniku zostawić. Co z 18nastkowym zwyczajem bicia pasem? Nawet jeśli to zwykła zabawa, to gdzie jest jej źródło? Dlaczego wciąż się w to bawimy? Jest w nas przyzwolenie na przemoc i upokorzenie? Może nieświadome? Może ukryte? Tym bardziej straszne.