Wczoraj po opublikowaniu tego bloga napływało do mnie mnóstwo dobrych słów… Były to słowa uznania, wsparcia, życzenia powodzenia. Była moc! Mnóstwo dobrej energii, było to czuć w powietrzu. A ja poczułam się ogromnie wdzięczna za to wszystko. Jestem wdzięczna Wam, że byliście ze mną. Jestem wdzięczna sobie, że zdobyłam się na odwagę, by zrealizować mój plan, by sięgnąć po to, co wydawało mi się kiedyś nieosiągalne.
Wdzięczność to uczucie, z którym pracuję od jakiegoś czasu. Przychodzi mi naturalnie, kiedy dzieją się dobre rzeczy w moim życiu, kiedy jestem szczęśliwa, kiedy układa się po mojej myśli. Znacznie trudniej być wdzięczną, kiedy dostaje się po tyłku. Znacznie trudniej być wdzięczną za odejście kogoś bliskiego, za przytłaczające obowiązki, za smutek, frustrację czy gniew. Znacznie trudniej być wdzięczną za doświadczenia bolesne, przykre czy wkurzające, od których chciałoby się uciec, a nie je przeżywać.
Kiedy życie przyniosło ze sobą powrót na wieś, trwający kilka miesięcy remont domu i trud opieki nad 89letnim dziadkiem, w sytuacji kiedy miałam małe dziecko, było mi cholernie trudno wydusić z siebie „dziękuję ci życie”. Tak się stało, że mój mąż znalazł w tym czasie dobrą pracę, a ponad to rozwijał swoją hobbystyczną pasiekę. Były chwile, że obowiązki przytłaczały mnie tak mocno, że nie wiedziałam czy to udźwignę. Były chwile, że miałam ochotę po prostu wyć do księżyca. Należę do zorganizowanych i zaradnych, więc pomimo wszystko znajdowałam czas na zabawę i spacery z dzieckiem, wszelkie obowiązki związane ze sprzątaniem dużego domu, praniem, gotowaniem, dbaniem o ogródek oraz oczywiście opieką nad niedołężnym dziadkiem. I jeszcze niejednokrotnie czytałam książki, pchając wózek na spacer, latem biegałam z wózkiem, żeby trzymać formę, a wieczorami padałam na twarz. Nie było mi z tym dobrze, mojemu mężowi też nie. Czułam się bardzo nieszczęśliwa. Zmęczona, także psychicznie, życiem w ciągłym napięciu, wizytami u lekarza albo z dziadkiem, albo z dzieckiem, aż w końcu ze sobą albo wszyscy na raz.
I wtedy zaczęłam się zastanawiać dlaczego tak się dzieje? Jak to możliwe, że żyłam pełnią życia, a znalazłam się w tak trudnym położeniu? To był już ten czas w moim rozwoju, kiedy wiedziałam, że to ja mam coś do przerobienia, że to nie jest złośliwość losu. Wszystko zmieniła myśl, że to dzieje się „po coś” i że zamiast się zamartwiać, powinnam moją sytuację przede wszystkim zaakceptować. Powiedziałam sobie: „OK, jest jak jest, może być inaczej jeśli przestaniesz narzekać i zaczniesz szukać rozwiązania”. Wtedy już wiedziałam, że jest w tym głębszy sens. Od kiedy ponownie wkroczyłam na ścieżkę próbowania, szukania, wymyślania, wiele rzeczy zaczęło się zmieniać, a ja zaczynałam być wdzięczna, że jestem tu, gdzie jestem. I choć wciąż nie czułam się dobrze z nadmiarem obowiązków to zaczynałam coraz lepiej czuć się wewnątrz.
Przekonałam się już nie raz w moim życiu, że dopiero z perspektywy czasu widać prawdziwe znaczenie tego, co nas spotyka. Ja już swoje doświadczenia coraz lepiej rozumiem. I jestem za nie wdzięczna, jakkolwiek trudne są i jakkolwiek trudno mi to przychodzi. I choć moja sytuacja zewnętrzna nie zmieniła się zbyt wiele, bo wciąż mieszkam w tym samym miejscu, wciąż mam mnóstwo obowiązków i wciąż jestem przede wszystkim mamą, to zmieniłam się ja i moje podejście do tego, co mnie spotyka. Dziękuję ci życie.
I dziękuję Tobie, że jesteś tu ze mną,
Justyna